Anna Wotlińska (AW): W kieleckim teatrze „Kubuś” odbyła się premiera sztuki „Spowiedź w drewnie” Jana Wilkowskiego, w której gra Pan główną rolę. Wiem, że był Pan pomysłodawcą wystawienia sztuki w gwarze świętokrzyskiej. Może Pan zdradzić, skąd ten pomysł i czy łączy się on z Pana wcześniejszymi doświadczeniami teatralnymi?
Zdzisław Reczyński (ZR): Sięgnę do najgłębszych wspomnień. Trzydzieści lat temu byłem w grupie założycielskiej Towarzystwa Wierszalin, które penetruje, chyba do dziś, tradycję Podlasia. Kiedy byłem w Wierszalinie, zaciekawił mnie rejon. W czasie studiów w Białymstoku nie jeździłem po okolicy nigdy i nigdzie. Dopiero kiedy Wierszalin się ukonstytuował w dziewięćdziesiątym pierwszym roku, zacząłem tam rzeczywiście zwiedzać okolice – Krynki, Tykocin, Sejny… Przeszło mi wtedy przez głowę: „No bardzo piękna kultura tutaj, ta obrzędowość prawosławna i tak dalej, ale ja jestem góralem świętokrzyskim”. I wtedy takie marzenie się pojawiło – fajnie by było kiedyś gdzieś znaleźć się, ale na swojej ziemi, w gronie ludzi, którzy, tak jak tutaj [Tadeusz – AW] Słobodzianek i [Piotr – AW] Tomaszuk, penetrowaliby motywy regionalne i wykorzystywali je w sztuce teatralnej. Jeszcze nie wiedziałem oczywiście, czy to kiedykolwiek nastąpi, ale przeszło mi wówczas przez głowę coś takiego, że powinienem być na ziemi świętokrzyskiej i zgłębiać jej tradycję.
AW: Rozumiem, że inspiracja do zainteresowania się głębiej kulturą Gór Świętokrzyskich narodziła się na pograniczu wschodnim. Ale przecież „Spowiedź w drewnie” to jest tekst z Beskidu. Jak doszło do wyboru akurat tego tytułu i realizacji go w Kielcach?
ZR: Propozycja padła od dyrektora Piotra Bogusława Jędrzejczaka. Kilkanaście lat temu współpracowałem z nim w miejskim Ośrodku Kultury w Ostrowcu Świętokrzyskim. Po odejściu z Wierszalina w dziewięćdziesiątym czwartym roku wróciłem w Góry Świętokrzyskie i tu zetknąłem się z Jędrzejczakiem. Wymyśliliśmy wówczas złożenie projektu do ministerstwa kultury na zrobienie spektaklu „Spowiedź w drewnie”, ze mną w roli Świątkarza i z udziałem grupy obrzędowej ze wsi Jurkowice pod Opatowem. Muzykę miał robić Włodek Pawlik [Władysław Pawlik – zdobywca nagrody Grammy, autor muzyki m.in. do filmu „Rewers” – AW]. Przeczytał tekst, a ja wiedziałem, jakoś tak czułem, że jest człowiekiem, któremu ten temat będzie bliski.
AW: Rozumiem, że spektakl ma de facto trzech ojców. Wciąż nie doszliśmy jednak do tego, skąd wzięła się gwara świętokrzyska. Dlaczego pomyślał Pan o jej wykorzystaniu, skoro tekst jest beskidzki? Czy miała na to wpływ Pana działalność w Stowarzyszeniu Ziemia Świętokrzyska?
ZR: Stowarzyszenie Ziemia Świętokrzyska było później. Ten pomysł przemknął mi chyba w Ostrowcu, że skoro używamy tutaj zespołu obrzędowego, który miał już wtedy trzydziestoletnią historię, który posługuje się gwarą świętokrzyską, bo inscenizuje obrzędy weselne, to dlaczego w „Spowiedzi w drewnie” mieliby używać gwary beskidzkiej. Będą swobodniej poruszać się na scenie, gdy będą mówić po prostu swoim językiem. Początkowo projekt nie przeszedł, mijał czas, ja też oczywiście w latach dojrzewałem. I kiedy tutaj [w Teatrze Kubuś – AW] Jędrzejczak został dyrektorem, wrócił do tematu. Z pełnym przekonaniem zaproponowałem, żeby nadać temu właśnie taki lokalny rys.
AW: Propozycja wróciła w szczególnym momencie, gdy obserwujemy w Polsce renesans zainteresowania chłopskimi korzeniami. Czy i jak to tło kulturowe uzasadnia wystawienie „Spowiedzi w drewnie” w Kielcach?
ZR: Sam też troszkę czytałem i zacząłem się orientować w ostatnich latach, że jest faktycznie nawrót do korzeni wiejskich. Była moda za PRL-u, że wszyscy na siłę szukali jakichś tam korzeni szlacheckich. Teraz ludzie się może mniej wstydzą swoich korzeni wiejskich, są ich bardziej świadomi i nie mają oporu, żeby je prezentować. I to bardzo pięknie, bo większość z nas jest potomkami tych pańszczyźnianych chłopów, taka jest prawda. Tej szlachty mieliśmy niespełna pięć procent, jak to mówił profesor Leszczyński [prof. Adam Leszczyński – AW]. Pojawiła się zatem szansa, żebyśmy zaprezentowali „Spowiedź w drewnie”, która jest materiałem doskonałym, uniwersalnym, a Jasiek, rzeźbiarz ludowy, mógł być równie dobrze jednym z rzeźbiarzy ze świętokrzyskiego.
AW: Proszę coś więcej powiedzieć o miejscu, z którego Pan wyjechał w świat. Skąd pochodzi Góral Świętokrzyski?
ZR: Urodziłem się w Tumlinie-Osowie, to taka miejscowość blisko Zagnańska, gdzie znajduje się siedemsetletni dąb Bartek. Mieszkałem tam do szóstego roku życia, a później, mniej więcej do dwudziestego roku życia, spędzałem tam dużo czasu – odwiedzałem rodzinę i brałem udział w różnych pracach polowych. Nie była i nie jest mi obca atmosfera czy klimat wsi.
AW: Czy dla Pana gwara Tumlina-Osowa była pierwszą mową, z którą się Pan zetknął? Czy też musiał Pan teraz nad nią popracować? A jeśli tak, to czy przyszło to Panu naturalniej, łatwiej?
ZR: W Osowie spędziłem sześć lat. Moja babcia skończyła trzy klasy szkoły podstawowej, gwarą się posługiwała do końca życia, a zmarła, gdy miała dziewięćdziesiąt pięć lat. Moi rodzice nie mówili gwarą, ale mówiła nią siostra mojego taty i jej mąż, z którymi mieszkaliśmy w domu rodzinnym. W tym wczesnym dzieciństwie gwarę miałem po prostu w domu i za płotem. To wszystko tam huczało tą gwarą. A ja sobie tylko słuchałem i myślę, że to gdzieś tam musiało zostać.
AW: W jaki zatem sposób pomogły Panu przygotowania i konsultacje z profesorem Stanisławem Cyganem w odświeżeniu gwary i powrocie do jej melodyki?
ZR: Wcześniej zetknąłem się z jego książką o gwarze świętokrzyskiej i ochoczo ją czytałem. To łączyło się z moją przynależnością do Stowarzyszenia Ziemi Świętokrzyskiej. Teraz do niej wróciłem, czytałem sobie na głos różne powiastki, które tam profesor Cygan zebrał. Słuchałem też Ewy Siudajewskiej z Bęczkowa, jej godki na YouTubie. Tak to się we mnie pobudzało, wychodziła z pamięci melodyka tego języka i dość sprawnie wszedłem w język „Spowiedzi…”. Dużo pracowałem na głos. Po prostu intuicyjnie oceniałem, czy to się zgadza z tym, co mogłem słyszeć przed laty, z jakąś tam intonacją, wygrzebywałem to z pamięci, wiedziony właśnie intuicją. Później zatwierdzał to profesor Cygan.
AW: Jak rozumiem, te konsultacje zwiększyły autentyzm gwary w spektaklu. Czy reszta aktorów też tak płynnie weszła w gwarowy tekst sztuki?
ZR: Koledzy uczyli się gwary od nowa, tym bardziej, że Jola [Jolanta Kęćko – AW] pochodzi z Podlasia z Białegostoku, Gosia [Małgorzata Sielska – AW] z Sosnowca, a Kuba [Andrzej Kuba Sielski – AW], chociaż jest z Kielc, gwarą się nie posługiwał. Ogólnopolska mowa jeszcze z nich wyłazi, ale stosują się do moich uwag [śmiech].
AW: Co jest największą trudnością w mówieniu gwarą świętokrzyską dla Pana i kolegów, i koleżanek?
ZR: Wymowa. I akcentacja nieraz też. Podam pani taki przykład klasyczny: Jakie ma być świętokrzyskie „dzigo”? Czy akcentujemy na „dzi”, czy na „o”? Co łun tutaj robi? Dzigo!
AW: Jak być powinno?
ZR: Akcentowane musi być „o”.
AW: Dziękuję za wyjaśnienie. Jeszcze na chwilę chciałabym wrócić do „Turlajgroszka”, a właściwie języka tej sztuki. Mowa pogranicza wschodniego była w niej stylizacją. Mam wrażenie, że tutaj, w „Spowiedzi w drewnie”, dążyli państwo do autentycznego brzemienia gwary. Jak Pan to ocenia?
ZR: W „Turlajgroszku” specjalnie nie umieściliśmy zaśpiewu, jaki mają mieszkańcy Podlasia. Dialog przebiega takim językiem, powtórzę za Stanisławem Cyganem, polskim literackim. W „Spowiedzi…” chcieliśmy – po to mieliśmy konsultacje – jak najbardziej zbliżyć się do autentyzmu. Profesor Cygan mówił, że był ostatnio na jednym ze spektakli i odnotował tylko jakieś pięć błędów. To jest fantastyczne, o to nam chodziło.
AW: To musi być duża satysfakcja. Jak Pan uważa, jaka jest w ogóle przyszłość używania dialektów regionalnych i gwar w polskim teatrze? To jest trend czy chwilowa moda?
ZR: Myślę, że to powinien być trend, jeśli mamy zachować w ogóle cokolwiek z tego, kim jesteśmy i skąd pochodzimy. To jest właśnie piękne, że jesteśmy różni w skali świata, jedni stąd, inni stamtąd, każdy wnosi coś swojego. Tym elementem, który możemy wnosić i pokazywać światu, jest też język, prawda? Dla mnie był powalającym film „Kamerdyner” i to, co zrobił Janusz Gajos, który posługiwał się tam kaszubszczyzną. Dał dowód na to, jak doskonale zawodowy aktor może przyswoić sobie język. Janusz Gajos zrobił to fenomenalnie. To jest po prostu kwestia warsztatu, kwestia pracy – i można osiągnąć fantastyczne efekty.
AW: Czy myśli Pan, że kiedyś obejrzymy spektakl w gwarze świętokrzyskiej, opowiadający współczesną historię?
ZR: W tej chwili jest grany w Teatrze Żeromskiego głośny spektakl „Protest kielecki. Do kogo należą Kielce?”. Jest tam – jak mówi młodzież – opowiedziana gruba sprawa, bo chodzi o przejęcie majątku pożydowskiego po drugiej wojnie światowej przez rodzinę chłopską spod Solca. To opowieść oparta na faktach. W całym drugim akcie – też był tam konsultantem Stanisław Cygan – postaci plebejskie, chłopskie posługują się gwarą właśnie. Jeśli uznamy to za opowieść współczesną, bo to się dzieje po drugiej wojnie światowej, to mamy już taki spektakl.
AW: Zostańmy jeszcze w teatrze. Wyczytałam, że w spektaklu z 1984 r. aktorzy „Spowiedzi…” obawiali się ekspresji lalek w scenie, kiedy wyrażają swoją – delikatnie rzecz ujmując – niechęć do Jaśka. Czy były jakieś niespodziewane incydenty z udziałem kieleckich lalek?
ZR: Dobrze, że pani poruszyła ten temat, bo zagrożenie było. Ja miałem dwa guzy! To jest dosyć ciężka forma, bo to przecież drewno. Sam sobie zawiniłem, bo nieumiejętnie chwyciłem jedną lalkę. Upadłem i przygrzmociłem sobie rzeźbami w czoło, miałem potężne guzy.
AW: W jednym z wywiadów powiedział Pan, że z lalką na scenie trzeba się zaprzyjaźnić, choć, jak rozumiem, czasem to szorstka przyjaźń. Jaki był Pana sposób?
ZR: Zaprzyjaźniałem się z lalkami na użytek tej realizacji dzięki temu, że jeździłem do Tokarni [Park Etnograficzny w Tokarni – AW] i oglądałem rzeźby artysty ludowego Bernasiewicza [Jan Bernasiewicz ps. „Bernaś” – AW]. To był w ogóle bardzo ciekawy twórca i człowiek, który zaczął rzeźbić w wieku sześćdziesięciu lat. Jego rzeźby mają ruchome elementy, więc są gotowymi, powiedziałbym, lakami scenicznymi.
AW: Mam wrażenie, że wykonał Pan ogromną pracę, by zgłębić kulturę Gór Świętokrzyskich z detalami. Jakie osobiste znaczenie ma dla Pana ta realizacja, czy to tylko powrót do korzeni?
ZR: Ten spektakl pojawił się, kiedy jestem dwa lata przed osiągnięciem wieku emerytalnego. To ogromna radość i gratka, że spotkało mnie to w tym momencie. Zbiegło się właśnie kilka rzeczy związanych z teatrem, aktorstwem, ale też z osobistym życiem. Powiedziałbym – tak miało być.
Zdzisław Reczyński
Aktor teatralny i filmowy. Związany obecnie z Teatrem Lalki i Aktora „Kubuś” w Kielcach im. Stefana Karskiego, wcześniej m.in. z Państwowym Teatrem Animacji w Jeleniej Górze, Państwowym Teatrem Lalki i Aktora „Miniatura” w Gdańsku, Teatrem „Wierszalin” i Państwowym Teatrem im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną im. A. Zelwerowicza w Warszawie, Wydział Lalkarski w Białymstoku. Działacz Stowarzyszenia Ziemia Świętokrzyska, miłośnik Gór Świętokrzyskich.
Był pomysłodawcą wystawienia sztuki „Spowiedź w drewnie” autorstwa Jana Wilkowskiego w przekładzie prof. Stanisława Cygana na gwarę świętokrzyską. Spektakl zrealizował Teatr „Kubuś” w 2025 roku. Zdzisław Reczyński gra w nim główną rolę Świątkarza.
Fotografie wykorzystane w artykule zostały udostępnione za zgodą i dzięki uprzejmości Teatru Lalki i Aktora „Kubuś” im. Stefana Karskiego w Kielcach. Autorem fotografii jest Wojciech Karliński.
Autorem fotografii przedstawiającej autorkę wywiadu, Annę Wotlińską, jest Tomek Kowalski.